Kundzin

Ekspedycja - KUNDZIN 2002

Miało być lightowo, ale na takich nieplanowanych wyprawach są zawsze największe hopki. W planach był dojazd do Kundzina i zrobienie kilku zdjęć pływającej, po tamtejszych stawach, koparki. Przy okazji chcieliśmy odrobinęprzepalić po zimie silnik nowej Dyskoteki Kalego. Dołączył do nas również Stefan, szkoda tylko że bez swego pojazdu. Adrian od razu zażądał zjazdu na leśne szlaki, bo jaka stwierdził, nie chciał niszczyć swoich nowych opon na tutejszym asfalcie. Za Supraślem "nie zauważywszy" znaków zakazu wjazdu, wycięliśmy wzdłuż rzeki Sokołdy w stronę Sokółki. Kundzin przywitał nas przenikliwie chłodnym wiatrem. Szkoda trochę, że w ciągu ostatnich dwóch nocy był przymrozek, bo glina na której mieliśmy testować nowe MT-ki, była podmarznięta. Jednak nawet na tym gruncie odczuwało się lepszą przyczepność Jeepa. Chwilka kopania się w świeżym żwirku i po chwili kopaliśmy się już na brzegu niewielkiego stawiku. Potem przyszła pora na kopanie się na podmokłej łące. Nawet jeśli wcześniej nie była ona nieużytkiem rolnym, to teraz już jest. Samochody zryły ją doszczętnie na przestrzeni kilkudziesięciu metrów. Szkoda że opony Landrovera nie posiadały głębszego bieżnika, bo poza tym to do samochodu nie można mieć zastrzeżeń. Na szczęście sytuację ratował Adrian Jeepem. Drogę do celu (żwirowego zwałowiska) ustawicznie zagradzała nam rzeczka Łosośna. Zdecydowaliśmy się na krótki i jedyny w tym dniu objazd. W planach było ognisko, więc pół żartem pół serio zaproponowałem polankę na szczycie pobliskiej góry. Kali podszedł do tego poważnie i zanim się obejrzałem pokonał 200 metrów wzniesienia o nachyle ~ 45*. Adrian poszedł za nim jak burza i po chwili mogliśmy cieszyć się nikłym ciepłem niewielkiego ogniska (CHIP - to jednak słaby materiał na rozpałkę). Przy okazji wyperswadowaliśmy Majce nazwanie Dyskoteki imieniem żeńskim, bo przecież imiona żeńskie nadaje się huraganom i innym kataklizmom, a nie czarnym Landroverom. Tu pasować może jedynie twarde i wymowne imię męskie (Kubuś, czy coś... ;)). Z góry roztaczał się piękny widok na całą okolicę, tu nawet idea miałaby zasięg. Objeżdżamy dookoła dwa stawy i całą górę piaskową. Od dobrych kilkunastu lat nikt tego na pewno nie próbował. W bardzo wąskiej przesiece Landrover zalicza kilka pierwszych zarysowań lakieru. Mam wyrzuty sumienia z powodu tej rysy, bo jako przewodnik powinienem był to przewidzieć. Nadzieja moja w tym, że podczas następnego wyjazdu nie zostawią mnie w lesie na pożarcie wilkom. Mea culpa Kali.Testowo wchodzimy na szczyt piaskowej góry i w głowach powstaje kolejny plan. Skoro udało się podejść, to da się też podjechać... O godzinie trzeciej zaczęliśmy wprowadzać plan w życie. Udało się nawet dojechać prawie na sam szczyt i gdyby nie pewien feralny manewr zawracania to po godzinie raczylibyśmy się piwkiem w domowym zaciszu. Jeep zakopał się tak, że osiadł na podwoziu. Nie pomogły deski, kamienie, nie pomógł nawet ciężki i mokry podkład kolejowy, który przytaskałem gdzieś z dna żwirowni. Do tej pory dziwię się, co dało mi siłę do wniesienia go pod cholernie stromą górę, zapadając się w piachu do kolan. Najgorsze było to, że Kali który pojechał na około żeby pomóc, też się zarył po same progi. Kopaliśmy przez 1,5 h zaczęło się ściemniać, a żwiry było jeszcze 70 metrów w dół. Traktorzysta z pobliskiej wsi uciekł, przeczuwając że zechcemy go wykorzystać, jedynym ratunkiem został telefon alarmowy do Rafała (Jeep Wrangler). Na szczęście ktoś wynalazł telefon komórkowy, bo bez niego nie ma szans trafienia tu w nocy. Do przyjazdu pomocy z Białegostoku mieliśmy jeszcze ponad godzinę czasu, więc żeby go nie marnować zaczęliśmy kopać. Gdy Rafał był już pod Sokółką, Jeep drgnął, przerzucenie kilku ton piachu nie poszło na marne. Niestety zakopał się ponownie na zakręcie, kilkadziesiąt metrów poniżej.Rafał okazał się niezastąpiony. Kilka solidnych szarpnięć uwalnia najpierw Jeepa, a potem Landrovera. Widzę że Rafał jest niewyżyty i rwie się do jazdy. Niestety jest już ciemno, a poruszanie się tu w tych warunkach jest zbyt niebezpieczne. Wracamy z solidnym postanowieniem że przyjedziemy tu na cały dzień z większą ekipą. Teren do off-roadu jest wymarzony, występują każde możliwe przeszkody: mokra glina, rzeczki, grząskie pola, podmokłe lasy, żwirowe hałdy, strome podjazdy i wiele innych.Po powrocie czekał mnie jeszcze zacięty dwugodzinny mecz koszykówki, a na drugi dzień "nie żebym się skarżył, ale jak przekręcę głowę to... ałła i palce mi drętwieją, gdzie są moje palce??!!! Ehhh... no niech mnie ktoś przytuli :-(PS. Serdeczne podziękowania: Sylwi, za to że zwolniła Rafała z obowiązków domowych i pozwoliła przyjechać na pomoc kolegom, oraz samemu Rafałowi. Bez Ciebie czekałoby nas oglądanie przepięknego wschodu słońca na szczycie piaskowej góry w Kundzinie.

ARTURO -(załoga Adriana - czerwony Cherokee)

Fot. Adrian - Czerwony szeroki

 

fot. Arturo - załoga czerwonego szerokiego
Podstrona wyswietlana 49 razy.

Stefan Ostrowski - www.mojuaz.com
Wszystkie prawa zastrzeżone