Wyprawa 5
Brzegami Narwi - II edycja (zimowa).

Niedziela, 25 listopada 2001, kolejna wyprawa "odkrywczo - rozrywkowa" w toku..., ale zacznę od początku, czyli od wczorajszej nocy. Tuż po naprawieniu feralnego zawieszenia w Jeepie Adriana, które było przyczyną nieukończenia przez naszą załogę rajdu Mazurskie Wertepy, chcieliśmy sprawdzić stan techniczny pojazdu. Wraz z ekipą w składzie: Tomek z pilotem - żółty UAZ, Stefan z Wilkiem - zielony UAZ, Adrian, Kali, Arturo - Jeep Cherokee postanowiliśmy wybrać się na zaproponowany przeze mnie teren czynnej (lecz nieeksploatowanej w okresie zimowym) odkrywkowej kopalni gliny w Koplanach. Jest to miejsce, gdzie w okresach opadów, oprócz zapalonych wędkarzy, nie zobaczysz psa z kulawą noga. Zdrowe psy też tamtędy nie chodzą, ale nie o tym miałem pisać...

Na miejsce dotarliśmy tuż po zapadnięciu zmroku. Już na samym starcie wiedzieliśmy że będzie wesoło. Wcześniejsze opady deszczu ze śniegiem zrobiły swoje i pierwsze próby wyjścia z samochodów zakończyły się zapadnięciem po kostki w lepkiej glinie. Jako przewodnik tej wyprawy naprowadziłem nasze "trio" na drogę, którą ciężarówki wywożą glinę... i tu się ZACZĘŁO!!! Tony gliny wyrzucanej spod kół, fontanny tryskającej na boki wody o kolorze bliżej nieokreślonym i ciągłe okrzyki Kalego "łycha, łycha!!!" Wszyscy wiedzieliśmy że "wtopa" mogłaby oznaczać zostawienie tam samochodu do lata, kiedy to teren ten jest gdzieniegdzie przejezdny - totalny MakroSoft (nie mylić z Microsoftem ;)). Zjazd na bok wykluczały biegnące wzdłuż drogi stawy. Parliśmy więc do przodu nie zważając na stopień grząskości terenu. Wreszcie koniec błota... UFF - wszyscy odetchnęliśmy z ulga. Jako ostatni dojechał UAZ Tomka :"cholera omal nie wpadliśmy do stawu!!!" Upss... - zapomniałem niektórych uprzedzić o czekających po bokach drogi "niespodziankach". No nic, tym razem mieliśmy szczęście. Jeszcze kilka prób podjazdów i ześlizgów po zboczach kopalni i wszyscy uznaliśmy że na dziś DOŚĆ.

Odbyty trening (niestety fotek z niego nie mamy) zaowocował bardzo efektownymi przejazdami na trasie niedzielnej.

Wystartowaliśmy z Choroszczy, jadąc polnymi dróżkami powoli zbliżyliśmy się do Narwi w okolicy Żółtek. Ekipa w nieco zmienionym składzie: Jeep Cherokee (Adrian, Kali, Majka, Arturo), UAZ (Stefan z bratem) i na miejsce jeżdżącego wczoraj z nami Tomka dziś wskoczył Wranglerem - Rafał z żoną. Dotarliśmy do jazu i dalej podmokłymi łąkami odbiliśmy w stronę Rogowa. Dziś pedał gazu kierowcy wciskali z wyjątkową determinacją, zwłaszcza podczas przepraw przez zalane wodą rowy melioracyjne (trening czyni mistrza ;)). Apogeum szczęścia osiągnęli w trakcie przejazdu przez 3 brody na starorzeczach Narwi, radośnie chlapiąc na boki wodą - głównie na przyglądającego się temu Pawła. Zaliczamy kolejny jaz - tym razem w Rzędzianach - tu krótki postój integracyjny załóg. Ja korzystając z okazji łapie za wędkę i biegnę nad rzekę w poszukiwaniu kontaktu z jej mieszkańcami. Ryby nie są jednak skore do rozmów, więc wracam do ludzi... Wskakujemy do wozów i prujemy dalej... w nieznane... Krajobraz jest malowniczy, pożółkłe łodygi trzcin, gdzieniegdzie skupiska olch i brzóz, a wszystko przyprószone świeżym śniegiem. Można się rozmarzyć - w końcu to Narwiański Park Narodowy. Ta chwila nostalgii kosztowała nas pierwszą wtopę. Niedostateczna prędkość nie pozwoliła nam na wyjechanie z koleiny zrobionej przez jeżdżące tędy traktory, które o tej porze roku zwożą z łąk trzcinę, która jest następnie sprzedawana do m.in. Niemiec. Po chwili jedziemy dalej. Mijani po drodze wędkarze ze zdziwieniem odwracają głowy widząc kawalkadę pojazdów mknącą brzegiem rzeki, ale po chwili wracają z powrotem do wpatrywania się w spławik, gdy okazuje się że nie jesteśmy jednak Strażą Rybacką . Dojeżdżamy do starorzecza, szybkie grupowe zdjęcie i odbijamy w stronę zerwanego mostu w Kruszewie. Kilkumetrowa skarpa, metalowa barierka i oczekujące na dole bagno powstrzymały nas od próby zjazdu. Przed nami jeszcze ostatni etap dzisiejszego rajdu: Kolonia Topilec. Nigdy nie zastanawiałem się skąd się wzięła nazwa tej miejscowości, ale w tej chwili nie jest to ważne. Podstawową informacją jest to, że jest tam dużo błota i wody. Pierwsze starorzecze pokonujemy po kolei bez większych problemów, chociaż koła były schowane głęboko pod powierzchnią wody. Na drugim nie było już tak łatwo. Wrangler wyjeździł w jednym miejscu taką dziurę, że wiosną przy wyższym stanie wody będę mógł w niej spokojnie łowić ryby ;) . Kolejne próby wyciągania go skończyły się najpierw nadłamaniem tylnego haka, a później wyrwaniem całego grila z Szerokiego Adriana. O żadnej wtopie z naszej strony nie mogło być już mowy (bo za co nas by wyciągali... za uszy???). Uznaliśmy że wrażeń na dziś mieliśmy i tak dość, a powrót do domu na ciepły obiadek wydał się nader kuszącą perspektywą. Rozstaliśmy się na rogatkach dróg. Do następnego razu...

ARTURO (załoga Adriana - czerwony Szeroki)


 

Fot. Adrian
Fot. Artur

Od siebie chciałbym dodać tylko jedno. Pogoda dopisała, ludzie tez byli świetni. Ogólnie bawiliśmy sięznakomicie. Jedynie żal mi Adriana Jeepa Cherokee, który jak się okazało ma zbyt mocny silnik z porównaniu do całości konstrukcji pojazdu. Po mocniejszym szarpnięciu Rafała Wranglera poszedł w zapomnienie przedni i tylny zaczep. Szkoda bo samochód jest świetny, tym bardziej że Adrian niedawno go podniósł i Jeep stał sięprawdziwą terenówka. Mam nadzieją, że Adrian montując nowe haki zamontuje je tak by już nic ich nie wyrwało (nawet wklejony na stałe z błoto Jeep Wrangler, który okazał się o wiele mocniejszy niż jego brat Cherokee)
Stefan Ostrowski
Podstrona wyswietlana 17 razy.

Stefan Ostrowski - www.mojuaz.com
Wszystkie prawa zastrzeżone